piątek, 13 listopada 2015

Wyjazd dezintegracyjny



Leżałem oparty o ścianę w rosnącej kałuży krwi i z niepokojem wpatrywałem się w trzeszczące drzwi. Dwa metry ode mnie leżała siekierka. Usiłowałem do niej sięgnąć, jednak przy każdym ruchu ogarniał mnie paraliżujący ból. Nagle rozległ się trzask drewnianej futryny. Drzwi częściowo weszły do środka, ale nadal trzymały się zawiasów i zamka

To jakieś szaleństwo, pomyślałem. Jakaś paranoja. Może to sen? Jeden z tych paskudnych koszmarów, kiedy usiłujesz się obudzić, ale nie możesz…

28 godziny wcześniej… Autobus kluczył po małych, wiejskich drogach. Burza i ulewa ograniczały widoczność do tego stopnia, że nie byliśmy w stanie dostrzec absolutnie niczego. Aż dziwne, że kierowca cokolwiek widział. Jednak w gruncie rzeczy chyba nikt z uczestników nie zwracał uwagi na to, co dzieje się na zewnątrz. Pomimo później godziny i olbrzymiego opóźnienia, wciąż na pokładzie znajdował się spory zapas alkoholu kupowanego na każdym możliwym przystanku

– Kolacji już raczej nie dostaniemy – powiedział Alan żując ostatniego kabanosa. – Gdybym wiedział, że tak będzie, wziąłbym więcej żarcia

Albo jakiegoś hot doga na Orlenie

– Nie marudź, jak tylko dojedziemy na miejsce, wyruszymy na poszukiwania jakiegoś Maka – odkrzyknął z tyłu Gruby

Siedziałem skulony w kącie sącząc ostatnie piwo i zastanawiając się, kiedy w końcu będziemy mieli tę cholerną puszkę na sardynki za sobą

Poza głodem i bólem absolutnie wszystkich kości doskwierało mi jeszcze ogólne poczucie zażenowania. Nigdy nie przepadałem za tego typu imprezami. To całe udawanie, że dobrze się bawimy, i że wszyscy się lubimy

Dwa, paskudne dni, po których znów będzie poniedziałek i trzeba będzie wrócić do pracy, spojrzeć sobie w oczy i próbować zapomnieć, że jeszcze kilkanaście godzin temu piło się razem wódkę…

– Za chwilę dojeżdżamy – ogłosił ktoś z przodu autobusu

Ta, jasne. Dojeżdżamy od dwóch godzin, sarknąłem w myśli. Nie ma to jak wybrać hotel na absolutnym zadupiu. Założę się, że będzie to ogrodzony drutem kolczastym ośrodek, otoczony przez wioski dzikich autochtonów, którzy po zamknięciu pegeerów zajęli się zawodowo porywaniem ludzi dla okupów. Aż ciarki przechodzą po plecach na samą myśl

Nad naszymi głowami przetoczył się grzmot. Deszcz jeszcze moc3niej biczował szyby. Jedynie przez ułamek sekundy, gdy błyskawica rozświetlała niebo, mogłem dojrzeć cokolwiek na zewnątrz. Pędziliśmy wąską drogą, po obu stronach okoloną rzadkim, rachitycznym lasem iglastym
Ktoś zaproponował przerwę na siku. Z przodu odkrzyknęli, że już prawie jesteśmy na miejscu. Naturalnie nie byliśmy. Autobus kluczył jeszcze przez kolejne czterdzieści pięć minut, a ja czułem, że i mój pęcherz wkrótce zostanie rozsadzony. Niepotrzebnie było pić piwo w trakcie jazdy
Choć z drugiej strony nie jest łatwo wytrzymać tyle godzin w autobusie pełnym pijanych ludzi

– Panie kierowco, litości! – usłyszałem głos należący do Nikolet Pisiury z księgowości

– Za chwilkę będziemy na miejscu – odparł Staszek, który poczuł się liderem wycieczki po tym, jak musiał zająć miejsce obok kierowcy

Z mroku przed nami wyłoniły się kolorowe lampki. Jak się później okazało, był nimi obwieszony cały ganek drewnianej gospody, która mieściła się przy naszym hotelu. No tak… hotel ze spa i obok stara, drewniana karczma, w której można zjeść tradycyjne frytki z dewolajem. Czegóż więcej może pragnąć spuszczony ze smyczy korpo-szczur, który jedzie wyszaleć się za pieniądze firmy? Alan zatarł ręce

– No to teraz się poleje wódeczka

– No i żarcie… niech dadzą żarcie – Gruby oblizał się

Wszyscy byliśmy głodni jak stado zombie, jednak czekał nas jeszcze koszmar odbierania kluczy w recepcji. Później jeszcze szybkie odcedzenie kartofli i zmiana ciuszków. Wprawdzie dochodziła północ, ale nigdy nie jest za późno na biesiadę

Gdy autobus stanął przed wejściem, na deszcz wysypało się czterdzieści jeden osób. Do recepcji dotarłem całkowicie mokry, mimo iż do przebycia było zaledwie kilka metrów. Oczywiście stał tam już tłum ludzi, 4a każdy chciał jak najszybciej pójść do pokoju, żeby się przebrać i iść żreć
Ponieważ nie mam natury człowieka, który pcha się na chama, swoją kartę do pokoju odebrałem na samym końcu. Najgorsze jednak było to, że pokój musiałem dzielić z Grubym

– No to zanieśmy klamoty i chodźmy jeść! – Jasne – odparłem

Na górze okazało się, że otwarcie drzwi kartą nie jest proste. Zajęło nam to sporo czasu, a gdy w końcu się udało, nie mogliśmy ich za cholerę zamknąć. Zszedłem do recepcji i zawołałem paniusię. Ona pokazała, że przecież trzeba mocno trzasnąć drzwiami i same się zamkną. No tak, to przecież takie oczywiste. A ze mnie wieśniak ze wsi jest, co to nigdy w hotelu nie był. Gruby już dawno zniknął, podczas gdy ja jeszcze pałowałem się z drzwiami. W końcu jednak udało mi się dotrzeć na dół, gdzie czekały na nas jakieś marne resztki kolacji… Wracając na górę słyszałem krzyki z sąsiedniego pokoju. Pomyślałem sobie, że ktoś przesadził z alkoholem i wszedłem do naszego apartamentu, by zregenerować się nieco przed właściwą częścią biesiady. Chwilę później pojawił się Gruby i zatrzasnęliśmy drzwi, żeby nikt nam nie wlazł

– Obrzydliwe krokiety – powiedział z niesmakiem tuż po donośnym beknięciu. – Cholera, chyba zapomniałem telefonu na dole. Zejdę i może jakieś piwo przyniosę

– Weź też dla mnie – rzuciłem rozpakowując plecak

Gruby szarpał się chwilę z klamką, po czym zwrócił się do mnie

– Rzuć kartę. Coś nie działa. Cholerne drzwi

Karta również nie pomogła. Podszedłem do drzwi i szarpnąłem klamkę. Później jeszcze kilka razy, mocniej i mocniej. W końcu postanowiłem zadzwonić do recepcji, jednak nikt nie odbierał telefon

– Okno! – wskazał ręką Gruby

– Bez przesady. To pierwsze piętro. Skręcisz sobie kark – powiedziałem siadając w fotelu wyciągając komórkę. – Zadzwonię do Alana, żeby poszukał kogoś z obsługi

– Jasne – gruby włączył telewizor

Mój telefon nie miał zasięgu. Gruby klikał kolejne kanały, ale na wszystkich leciało to samo: odliczanie

– Co jest do cholery? – Spróbuj source. Może trzeba przełączyć na kablówkę czy coś – powiedziałem podchodząc do okna

– Czy w tym hotelu cokolwiek działa? – krzyknął Gruby, któremu najwyraźniej kończyła się cierpliwość

W tym czasie ja spróbowałem otworzyć okno. Klamka nawet nie drgnęła. Po chwili zauważyłem dziurkę od klucza

– Cholera… zamykane okna

– Jak to zamykane? – Gruby podbiegł do okna i zaczął się szarpać z klamką. Na jego czole pojawiły się krople potu. – A jak wybuchnie pożar? Co jest do cholery z tym hotelem? – Nie wiem, może to jakiś escape room? – powiedziałem siadając w fotelu i próbując jeszcze raz dodzwonić się do recepcji telefonem w pokoju. Bez skutku

W końcu odezwał się telewizor

– Witajcie. Pewnie zrozumieliście już, że jesteście zamknięci – na ekranie pojawił się człowiek w białej masce z otworem na oczy. – Mam przyjemność powitać was na imprezie dezintegracyjnej. Zapewne zżera was ciekawość, co dla was przygotowaliśmy? Poker? Off-road? Paintball? – Człowiek w białej masce roześmiał się nieprzyjemnie. – Mamy dla was coś znacznie lepszego. Coś, co zapewni wam emocje do końca życia. Pewną grę… Jej zasady są proste. Wszyscy, bez wyjątku, zażyliście w trakcie kolacji truciznę, a jedyna porcja antidotum, która może uratować jedną osobę, ukryta jest w kuchni przyhotelowej karczmy. Życzę wam powodzenia..

– Co do kur… – zakląłem

– Aha… jeszcze jedno. W każdym pokoju ukryta jest jedna sztuka broni

Ekran zgasł. Obejrzałem się za siebie. Gruby buszował już po szafkach. A możliwości było niewiele: duża szafa na ubrania, dwie szafeczki przy łóżkach i mebel pod telewizorem

– Co ty do cholery wyprawiasz? – zapytałem

– Szukam broni! – I co z nią zrobisz? Zabijesz mnie? I wszystkich innych? Jak wyjaśnisz to policji? – Wolę wyjaśniać policji niż gryźć glebę – Gruby nie odpuszczał

– A może któryś dowcipniś dosypał czegoś do kega? Gruby już nie odpowiedział. Znalazł naostrzoną saperkę i rzucił się w moją stronę. Chciałem mu przemówić do tej durnej łepetyny, ale musiałem się ratować. Odskoczyłem w bok, przeturlałem się po stoliku kawowym i wylądowałem twardo na podłodze. Szklany blat rozprysnął się na wszystkie strony, raniąc odłamkami skórę na mojej twarzy i rękach. Poczułem piekący ból

– Gruby przestań do cholery! Cholesterol ci na mózgownicę padł? Uniósł do góry saperkę. Kopnąłem obiema nogami w potłuczony stół, obsypując Grubego kawałkami szkła. Złapał się za twarz i wrzasnął

Chwyciłem upuszczoną przez niego saperkę i szybko podpełzłem do drzwi, które tym razem były otwarte. Wypadłem na korytarz. Z sąsiednich pokojów dobiegały odgłosy walki

– To jakieś szaleństwo – powiedziałem sam do siebie i ruszyłem w stronę schodów.

Nie zdążyłem jednak przebyć nawet połowy dystansu, gdy tuż przede mną otworzyły się drzwi jednego z pokoi i pojawił się w nich cały zakrwawiony i uzbrojony w łom Staszek. Głęboko oddychał i wpatrywał się we mnie nieprzytomnym wzrokiem

– Jezu, zabiłem go – powiedział

Był w szoku, ale wiedziałem, że lada moment może się z niego otrząsnąć. W pokoju zobaczyłem leżącego na podłodze Arka z działu IT. Miał strzaskaną czaszkę. Bladoróżowy mózg leżał na wierzchu. Wszędzie było pełno krwi i włosów. Jego szeroko rozwarte w przerażeniu oczy wpatrywały się w sufit

– Zabiłem go! – powtórzył jeszcze raz Staszek, ale chyba zaczął wracać do siebie, bo widziałem jak jego zakrwawiona dłoń poprawia uchwyt na łomie

– Staszek wyluzuj – powiedziałem tylko i spróbowałem go wyminąć

Złapał mnie za rękaw bluzy i zamachnął się łomem, jednak wyrwałem się, a on roztrzaskał jedynie landszaft z żaglówkami, wiszący na ścianie. Gdy oddaliłem się na kilka kroków i spojrzałem w tył.
W głębi korytarza pojawiła się jeszcze jedna postać. Chwilę później Staszek padł na podłogę pod kilkoma ciosami kija baseballowego. W dobrze wytłumionym wykładziną korytarzu nieprzyjemne dźwięki miażdżonych kości i rozbryzgującej się krwi rozchodziły się wyjątkowo dobrze. Zrobiło mi się niedobrze, ale wiedziałem, że nie ma teraz czasu na słabości. Rzuciłem się w dół schodów

– Zaczekaj! – wrzasnął ktoś. Głos brzmiał tak dziwnie i obco, że nie byłem w stanie stwierdzić, do kogo należał. Biegłem jak oszalały

Na dole, pomiędzy recepcją a wyjściem, znajdowało się lobby mające kształt dużego, oszklonego okręgu, który przecinał korytarz prowadzący w lewo do stołówki i sali bankietowej, zaś w prawo do sali klubowej z bilardem i barkiem. Cichym, acz szybkim krokiem przemieściłem się do drzwi prowadzących na zewnątrz, jedynie po to, by stwierdzić, że są zamknięte. Ruszyłem więc do sali klubowej, by ukryć się przed tymi, którzy za chwilę zejdą z góry

W drzwiach musiałem przejść nad ciałem Nikolet Pisiury z księgowości, która miała poderżnięte gardło. Zwisająca z sufitu świetlówka mrugała demonicznie, ale wyglądało na to, że sala klubowa była pusta. Wskoczyłem za bar i zacząłem analizować swoją beznadziejną sytuację. Wszystkim odwaliło. Nawet jeżeli te bzdury z telewizora były prawdą, istniała spora szansa, że antidotum zostało już przez kogoś zużyte, co z góry skazywałoby mnie na śmierć. Musiałem jednak podjąć jakąkolwiek próbę, by przekonać się o tym

Spojrzałem na swoje ręce. Były całe we krwi. Otworzyłem butelkę Jacka Danielsa i przemyłem rany powstałe na skutek kontaktu z potłuczonym stolikiem kawowym. Pomyślałem sobie, że sytuacja jest dość ironiczna. Używam do odkażania destylatu, którego twórca zmarł na zakażenie krwi. Łyknąłem sobie. Być może w mojej sytuacji alkohol nie był wskazany, jednak pozwolił mi uspokoić nerwy i zastanowić się trzeźwo

Wciąż zaciskałem jedną rękę na zdobycznej saperce. Nie zamierzałem nikogo zabijać, jednak pomyślałem, że warto mieć cokolwiek, by w razie potrzeby móc się bronić. Lub by użyć tego chociażby do wybicia szyby, przemknęło mi przez myśl

W sali klubowej nie było okien, więc wybiegłem raz jeszcze na korytarz

Cały budynek pulsował niepokojącymi dźwiękami dobiegającymi jakby zza ściany. Nade mną rozległ się głuchy huk, przypominający dźwięk upadającego ciała. Na sali bankietowej brzęknęły tłuczone naczynia. Przemknąłem do szatni mieszczącej się tuż przy recepcji. W pomieszczeniu było okno wychodzące na tył budynku, ale oczywiście zamknięte. Wyjrza9łem raz jeszcze na korytarz, by upewnić się, że nikt nie nadchodzi i wytłukłem saperką szybę wraz ze sterczącymi ułomkami. Dla bezpieczeństwa przerzuciłem jeszcze przez ramę znaleziony na wieszaku płaszcz i zacząłem gramolić się na zewnątrz

Ktoś musiał coś usłyszeć, bo gdy tylko wypadłem na trawnik, w szatni rozległy się głośne przekleństwa. Odwróciłem się na plecy i spojrzałem w górę, unosząc jednocześnie saperkę. W oknie ukazała się zakrwawiona twarz Nikodema, naszego rzecznika prasowego. Ściskał w dłoni niewielką siekierkę ogrodniczą. W oczach miał szaleństwo. Wyglądał jak wściekła bestia

– Co robisz? – próbowałem przebić się przez krwawą mgłę zaćmiewającą jego umysł – Uspokój się Nikodem! Zamierzałem uciec, lecz gdy tylko wstałem, on był już na parapecie i zamierzał się na mnie, uderzyłem więc saperką w jego piszczel. Zaostrzona głownia z łatwością przebiła skórę docierając aż do kości. To jednak nie powstrzymało Nikodema przed dalszym atakiem. Adrenalina tłumiła ból

Wstał i usiłował mnie uderzyć, a wtedy ja zamarłem w bezruchu z zamkniętymi oczami w oczekiwaniu na cios. Ten jednak nie nastąpił

Alan miał kawałek stalowej linki. Zakradł się od tyłu do Nikodema, zarzucił mu ją na szyję i zacisnął. Rzecznik prasowy chwilkę drgał, jak wtedy, gdy przed kamerami zapomniał, co ma mówić. Później osunął się na ziemię jakby powietrze z niego uszło. Wziąłem siekierkę

– Dzięki za ratunek kumplu

Alan nie odezwał się ani słowem. Zaczął biec w kierunku karczmy i po chwili niemal całkowicie rozpłynął się w mroku. Pobiegłem za nim

Obecność karczmy można było stwierdzić jedynie na podstawie światełek choinkowych, którymi obwieszony był cały ganek. W ciszy nocy słyszałem dźwięk kilku biegnących osób i niespokojne oddechy. Nie byłem sam

Gdy dotarłem do drzwi karczmy, trwała tam walka. Sami faceci. Dziewczyny nie miały w tej zabawie najmniejszych szans. Podzieliły los Nikolet Pisiury z księgowości. Albo gorzej, zważywszy na to, że wszystkim puściły hamulce

Kuba Żołądź wściekle okładał maczetą Martensa, naszego grafika

Z głębokich ran na dłoniach, ramionach i twarzy, obficie lała się krew. Martens wrzeszczał i usiłował zasłaniać się już teraz zaledwie sikającymi krwią kikutami, ale bezlitosne ciosy spadały raz za razem. Wkrótce umilkł, a Kuba Żołądź poderwał się na równe nogi i już miał chwytać za klamkę, gdy z mroku wybiegł Kewin Jucheć kręcący nad głową szpadlem. A że był rosły i silny, mocno ten szpadel rozkręcił. Usłyszałem tylko nieprzyjemny zgrzyt i głowa Kuby odfrunęła w mrok, podczas gdy tryskające rytmicznie krwią ciało osunęło się na kolana, a następnie padło wprost na zmienionego w tatar Martensa

Kewina udusił Alan, zaś Alana usiłował nabić na pogrzebacz Gracjan, lecz pośliznął się na krwi i sam sobie ten pogrzebacz wraził pod żebro. Przez chwilę jęczał i wił się lecz w końcu ucichł
Przeszedłem nad nimi wszystkimi i wkroczyłem do karczmy śladami Alana. Żywiłem nadzieję, że nikt więcej nie przeżył, choć jednocześnie ciągle pragnąłem się zbudzić i zobaczyć durną facjatę Grubego

Zmieniliśmy się w zwierzęta, pomyślałem. Zakręciło mi się w głowie i zwymiotowałem. A gdy tylko opanowałem spazmy, usłyszałem, że ktoś buszuje po zapleczu kuchennym

Przez uchylone drzwi dostrzegłem cień. Ciemna postać uderzała młotkiem w głowę drugiej osoby, leżącej na podłodze. Wszystko było we krwi, więc nie byłem w stanie nikogo zidentyfikować. Później podbiegł jeszcze ktoś trzeci i uderzył siekierą. Ten z młotkiem upadł, ale szybko podniósł się

Najwyraźniej cios nie był na tyle mocny, by pozbawić go życia czy choćby przytomności. Natarł na swojego przeciwnika popychając go na szafkę z naczyniami. Rozległ się głośny brzęk tłuczonej porcelany, a następnie wrzask i kilka głuchych trzasków

Zacisnąłem mocniej rękę na saperce i powolnym krokiem zbliżyłem się do drzwi. Ten w środku przetrząsał wszystkie szafki w poszukiwaniu antidotum. Poczuł się na tyle pewnie, że odłożył młotek na zakrwawiony blat. Cała kuchnia wyglądała jak rzeźnia. Uniosłem saperkę i zbliżałem się pomału. Nagle odwrócił się

– Alan? Mój kolega rzucił się w stronę młotka. Zamachnąłem się, lecz on zrobił unik, a głownia łopatki uderzyła o kamienny blat krzesząc snop iskier

Przeraziła mnie moja reakcja, ale czasu na refleksję było niewiele. Alan chwycił krzesełko barowe i cisnął nim we mnie. Odskoczyłem, ale i tak oberwałem. W tym czasie on dotarł do młotka i zaatakował znów, za cel obierając moją głowę

Nagle zatrzymał się. Jego wzrok zmętniał, a po chwili ciało bezwładnie upadło na zakrwawione kafelki. Nad ciałem Alana stał gruby z siekierką. Cała jego twarz była pocięta szkłem. Był też mocno ranny w ramię

Najwyraźniej w drodze do karczmy stoczył jeszcze jakiś pojedynek

Spontanicznie rzuciłem saperką i trafiłem go w twarz. Prawy policzek oderwał się zupełnie odsłaniając kości. Żuchwa wyskoczyła z zawiasu i zwisała smętnie. Gruby był w takim amoku, że zareagował tylko wściekłym warknięciem i rzucił się na mnie. Uciekałem czołgając się po podłodze
I wtedy znalazłem szklaną fiolkę z przeźroczystym płynem. To musiało być antidotum. Zapewne ktoś już je odnalazł, ale nie zdążył go wypić

Odkręciłem buteleczkę i wypiłem płyn tak, by gruby to zobaczył

– To już koniec! – wykrzyknąłem cofając się nadal. – Jeżeli nawet te 12brednie, które mówił gościu w telewizji były prawdą, to już po wszystkim

Nie ma antidotum. Zużyłem je! Na co liczyłem? Że Gruby się załamie? Odpuści? Odłoży siekierkę i wyjdzie? Niestety przeliczyłem się. Chyba za słabo znam się na ludziach

Wstąpił w niego nowy szał. Najwyraźniej postanowił teraz ukarać mnie za to, że odebrałem mu ostatnią nadzieję

– Zabiję cię skurwielu! – Jeżeli to zrobisz, zmarnujesz antidotum! Jedna osoba ma szansę ocaleć! – próbowałem się ratować. – Przypadek chciał, że to jestem ja. Po prostu miałem szczęście

Gruby nie zamierzał ciągnąć dalej tego tematu. Uderzył i zrobił to celnie. Poczułem przerażający ból, którego nie byłem w stanie w żaden sposób stłumić. Kopnąłem go. Upuścił siekierę i wytoczył się z kuchni

Ostatkiem sił przymknąłem drzwi i przekręciłem klucz, a chwilę później poczułem zawroty głowy i padłem na kolana. Odczołgałem się do przeciwległej ściany, bo Gruby zaczął szturmować drzwi
Leżałem oparty o ścianę w rosnącej kałuży krwi i z niepokojem wpatrywałem się w trzeszczące drzwi. Dwa metry ode mnie leżała siekierka. Usiłowałem do niej sięgnąć, jednak przy każdym ruchu ogarniał mnie paraliżujący ból. Nagle rozległ się trzask drewnianej futryny. Drzwi częściowo weszły do środka, ale nadal trzymały się zawiasów i zamka

To jakieś szaleństwo, pomyślałem. Jakaś paranoja. Może to sen? Jeden z tych paskudnych koszmarów, kiedy usiłujesz się obudzić, ale nie możesz… – Zdechnij wreszcie – wyszeptałem ostatkiem sił

Poczułem się straszliwie zmęczony i pomyślałem, że pomimo mojej nieciekawej sytuacji, mógłbym się chyba odrobinę zdrzemnąć, przymknąć oczy i odpocząć

Do momentu gdy trucizna wykończy Grubego, może minąć jeszcze trochę czasu. Przymknąłem powieki. Ledwie na chwilkę. Lecz gdy je uchyliłem, spostrzegłem nad sobą jakieś postaci w białych maskach. Miałem też na twarzy maskę. Cały świat przesuwał się nade mną, ktoś ciągle krzyczał, wydawał polecenia, mrugały jakieś światła. Wreszcie znalazłem się w samochodzie i zrozumiałem, że była to karetka

– Ale rzeźnia – powiedział jakiś głos

– W życiu czegoś takiego nie widziałem – odparł drugi. – Nikt nie uwierzy w ani jedno słowo na
temat tego, co tu zobaczyłem... Nikt mi nie uwierzy


fot. pixabay.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz